środa, 27 sierpnia 2014

Szkoła i inne sporty ekstremalne Rozdział 5

17:00. Założyłam moją ulubioną miętową bluzę z kapturem, czarne legginsy i jeszcze raz sprawdziłam czy spakowałam telefon i bilet na autobus. Przelotnie spojrzałam w lustro na przed przedpokoju, wciągnęłam na nogi siwe, wysokie trampki i przełożyłam przez głowę małą, również siwą torebkę i już miałam wyjść, gdy zatrzymał słodki głosik Amber.
- May? Musisz wychodzić?
Uklękłam koło niej i powiedziałam:
- Nie muszę maluchu. Ale obiecałam kolegom. Nie mogę tak po prostu nie przyjść.
- Ale nie ma rodziców. I jeszcze ty wychodzisz.
To się porobiło. Uśmiechnęłam się i ją przytuliłam.
- Poradzisz sobie. Masz babcię, a ja nie wrócę późno. Obiecuję.
Pokiwała główką, ale nadal się smuciła.
- Super. A teraz biegnij do pokoiku.
Usłyszałam jej małe stópki na schodach i wybiegłam z domu.
- Pa babciu!- krzyknęłam nie czekając na odpowiedź.
Biegłam najszybciej jak potrafiłam wiedząc, że do autobus mam 5 minut, więc pewnie zdążę bo przystanek nie jest daleko. Parę minut później patrzyłam już jak mijamy wielką zieloną tablicą z napisem ,,Kraków".
Wysiadłam koło wielkiego parku, którego nazwy nie znam i ruszyłam w stronę rzeki. Miałam kawałek do przejścia więc włożyłam słuchawki i skupiłam się na słowach moich ulubionych piosenek. Jak zawsze prawie wszystkie były po angielsku, co nie stanowiło dla mnie większej różnicy, bo dzięki tacie znałam ten język bardzo dobrze. Na wypadek, gdybym chciała na dłużej wyjechać do Anglii. Ale skąd mam wiedzieć czy chcę jak mnie tam nie zabrali? Nie wiem jak tam jest.
Właśnie skończyła się 10 piosenka, gdy doszłam na miejsce. Schowałam słuchawki go torebki i zaczęłam się rozglądać za Gandalfem lub Rakiem, bo wiedziałam, że Lena ma szlaban.Na początku nikogo nie zobaczyłam, więc przeszłam na drugą stronę mostu. Tu też cicho. Popatrzyłam na zegarek. 17:56. Zazwyczaj i tak są punktualnie więc usiadłam na podniszczonej ławeczce i zaczęłam się przyglądać mostowi. Był taki jak zawsze. Tylko codziennie przybywały tam jakieś nowe graffiti. Wiem, że Rak często tu przychodzi.
Trochę się rozmyśliłam, gdy usłyszałam za sobą jakieś gwizdanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Raka. Był ubrany w siwą bluzę z kapturem i te same co zawsze za duże, sprane dżinsy.
- Wystroiłaś się- zaśmiał się.
- Co?!- odwzajemniłam uśmiech.
- No wiesz... zawsze nosisz ciemniejsze bluzy, a dzisiaj jakiś niebieski...duża zmiana.
- Taa. Weź przestań. Już nie można mi się ładniej ubierać?
- Spoko. Tylko żartowałem. Idziemy?
- Nie poczekamy na Gandalfa?- zdziwiłam się.
- Nie. Napisał mi że ma szlaban.
- Kiedy się dowiedziałeś?
- Przed chwilą- zamachał mi przed nosem komórką- a dlaczego pytasz?
- Tak po prostu...Idziemy?
- Jasne. Pokażę ci jedno fajne miejsce.
Przez całą drogę zamiast myśleć o tym dokąd mnie zabiera, myślałam o tym czy przypadkiem nie powiedział mi o Gandalfie celowo. Może mu się podobam? Ale ja go traktuję jak brata. Nie wyobrażam sobie żebyśmy mogli być parą. Ale nie jest brzydki, jest zabawny, miły i opiekuńczy. Ale tak ma z natury. Bycie najstarszym z pośród piątki rodzeństwa do czegoś zobowiązuje. Ale nie musi taki dla mnie być, tylko chce. Ale kurde! Stop! Po co sobie coś wymyślam?
- Jesteśmy- powiedział Rak.
Zaczęłam się rozglądać. Nic wielkiego. Zwykły plac na około jakieś sklepiki. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. Wywrócił tylko oczami i powiedział:
- Nie oceniaj książki po okładce.
- Rozwiniesz bardziej swoją myśl?
Potrząsnął głową.
- Jesteś bardziej niecierpliwa niż myślałem. Chodź.
Zaciągnął mnie do jakiejś cieplutkiej małej kawiarenki na rogu.
- Mają tu najlepsze naleśniki z czekoladą na świecie- powiedział i zamówił dla nas dwie porcje. Muszę przyznać, że były przepyszne. Potem wróciliśmy z powrotem na plac, gdzie zebrała już się spora grupka ludzi.
- Stąd będzie najlepszy widok.-uśmiechnął się i wskazał na na kamienne schodki prowadzące do jakiegoś pomnika.
- Widok na co? -warknęłam
- Zobaczysz nerwusie.
Parę minut później, gdy trochę się już ściemniło niebo rozjaśniło się milionem fajerwerków. Cudnie wyglądających na nieskazitelnie niebieskim niebie.
W drodze powrotnej dużo gadaliśmy co planujemy na wakacje.Rak jak zwykle nie miał ich zbyt wiele. Skubałam następnego naleśnika i opowiadałam o tym, że marzę o wyjeździe do Londynu.
- Co ty masz z tym Londynem? Czeka tam na ciebie twój tajemniczy wielbiciel czy co?- spytał
Zaśmiałam się rzuciłam w nim zwiniętą serwetką.
- Nie żartuj sobie.Serio chcę tam pojechać. Bardzo bardzo!
- Ok. Zwracam honor- uniósł ręce do góry- odprowadzić cię na przystanek?
- Nie. Poradzę sobie.Dzięki.
Kiedy dochodziłam do domu zobaczyłam, że w kuchni paliła się mała lampka. Cicho nacisnęłam klamkę żeby nikogo nie obudzić i zajrzałam do jadalni. Pod małą lampką leżał liścik z napisem:
JAK JESTEŚ GŁODNA W LODÓWCE SĄ KANAPKI.
                                                                                       BABCIA
Kochana babcia. Odłożyłam list na stół i poszłam się wykąpać. Wychodziłam właśnie z łazienki, kiedy zobaczyłam Amber.
- Co ty robisz kruszynko?- spytałam.
- Usłyszałam, że przyszłaś. Chciałam się przytulić.
- Chodź do mnie- wzięłam ją na raczki i przytuliłam. Jej jasne loczki gilgotały mnie po szyi- chcesz ze mną spać?
- Tak!- ucieszyła się i przytuliła mnie jeszcze mocniej.
Chwilkę później ułożyłyśmy się razem w moim dużym łóżku i Amber zasnęła, a ja postanowiłam, że zadzwonię do Leny dopiero jutro.















3 komentarze: